baner_formula_2024

PolitykaRolna.eu

Utrzymanie się z uprawy warzyw na powierzchni 20 arów. Czy to możliwe? (Wywiad)

Uprawa Warzyw Ekologicznych
Facebook
Twitter
LinkedIn
WhatsApp
VK
Email

Utrzymanie się z uprawy warzyw na powierzchni 20 arów nie jest czymś niemożliwym – wymaga tylko bardzo różnorodnej oferty kierowanej bezpośrednio do konsumentów i produktów wysokiej jakości – mówi Agnieszka Makowska z gospodarstwa Zielona Rzodkiewka.

Jest Pani właścicielką gospodarstwa o nietypowej nazwie „Zielona Rzodkiewka”. Proszę powiedzieć, skąd się wzięła?

Agnieszka Makowska (A.M.): Żeby to wyjaśnić, trzeba zacząć od tego, że ja nie jestem rolniczką z urodzenia. Pochodzę z Warszawy, natomiast od dzieciństwa chciałam osiedlić się na wsi. Jako dorosła osoba przez 10 lat pracowałam we Wschodnioeuropejskim Centrum Demokratycznym, gdzie koordynowałam projekty w Azji Środkowej, głównie Kirgistanie i Tadżykistanie. To tam po raz pierwszy spotkałam się z zieloną rzodkiewką, uprawianą w okresie jesienno-zimowym, która smakuje jak nasza rzodkiewka, ale jest wielkości rzepy. Oboje z mężem bardzo lubiliśmy to warzywo, więc gdy skończyłam swoją pracę w Kirgistanie, przywiozłam kilka nasion, z których, gdy już zamieszkaliśmy na wsi, udało nam się uzyskać dorodne zielone rzodkiewki. Ponieważ to od tego warzywa zaczęła się fascynacja warzywnictwem, naturalne było, że tak nazwaliśmy nasze gospodarstwo, choć wiele osób z naszej grupy RWS (Rolnictwo Wspierane przez Społeczność) uważało na początku, że jest to chwyt marketingowy, bo zielone rzodkiewki nie istnieją. Obecnie uprawiamy mnóstwo warzyw, ale to jest wyjątkowe.

Jakie inne warzywa Pani uprawia?

A.M.: Mój ogród to w tym momencie 20 arów nieosłoniętych gruntów i trzy tunele. Na tej powierzchni uprawiam ponad 40 gatunków warzyw, trochę w modelu, który na Zachodzie nazywa się garden marketing, a który w Polsce nie jest jeszcze tak rozpowszechniony: na niewielkiej przestrzeni warzywa w sezonie uprawiane są „po sobie” w ścisłym porządku. To bardzo mocno zróżnicowana uprawa i bardzo wymagająca, bo oczywiście dużo prościej jest na takiej powierzchni uprawiać jedno warzywo.

W Polsce jest takie przekonanie, o czym wielokrotnie słyszałam, że aby móc zarobić na rolnictwie, trzeba mieć minimum 50 hektarów. Tymczasem moje gospodarstwo, z racji liczby uzyskiwanych warzyw, nastawione jest wyłącznie na sprzedaż bezpośrednią, ale dzięki pomijaniu pośredników ceny, które uzyskuję, są realne i godziwe. Są też gospodarstwa, które prowadzą znajomi, mające większe uprawy niż moje, choć wciąż ograniczone do kilkudziesięciu arów, i produkujące nawet dla stu odbiorców w ramach RWS.

Skąd Pani, nie rolniczka, zdobyła wiedzę o tym, jak z powodzeniem uprawiać 40 gatunków warzyw? W jaki sposób dowiedziała się Pani, że z 20 arów można się utrzymać?

A.M.: Zanim zajęłam się uprawą warzyw przeszłam dwuletni kurs rolnictwa ekologicznego, który jest prowadzony w Ekologicznym Uniwersytecie Ludowym w Grzybowie. To jest edukacja nieformalna, ale po kursie można przystąpić do państwowego egzaminu rolniczego. Ten kurs jest tak zorganizowany, że w ciągu dwóch lat bardzo intensywnie są prowadzone zajęcia – ja zrezygnowałam ze swojej pracy zawodowej i poświęciłam dwa lata tylko na to. Poza zjazdami w Grzybowie, 2–3-tygodniowymi, kiedy to od rana do wieczora są wykłady, uczestnicy spędzają każdego roku po siedem miesięcy w gospodarstwie ekologicznym na praktykach. Mieszka się w gospodarstwie i uczestniczy we wszystkich pracach. Dzięki takiej intensywności, w tym głównie dzięki praktykom, można doświadczyć czym jest produkcja rolna, ale oczywiście uczyć się rolnictwa trzeba przez cały czas – co chwila pojawiają się nowe problemy, nowe wyzwania, metody, naturalne środki ochrony itp. Taką nowością był też garden marketing. To na kursie się o nim dowiedziałam. Pierwsze praktyki odbywałam w gospodarstwie ekologicznym Ekorab, które specjalizuje się w zbożu – chciałam nauczyć się doić krowy, zajmować się kurami itp. Kolejny sezon spędziłam na Podlasiu, w gospodarstwie ekologicznym w Miniewiczach, nastawionym na produkcję warzywną – co prawda na większą skalę niż moja obecna, ale gospodarze też 30 lat temu przeprowadzili się z miasta, ukończyli 4-letni kurs rolnictwa biodynamicznego w Szwajcarii, więc bardzo dobrze rozumieli swoją rolę edukatorów. W obu gospodarstwach wiele się nauczyłam i doświadczyłam. Kurs rozpoczęłam w 2016 r., w 2018 wydzierżawiliśmy kawałek ziemi, a po trzech latach kupiliśmy nieduże 5-hektarowe gospodarstwo i je rozwijamy krok po kroku. To co dzieje się na bieżąco w naszym gospodarstwie można śledzić na naszych mediach społecznościowych: https://www.facebook.com/zielonarzodkiewkagospodarstwo.

Wielu rolników nie wyobraża sobie możliwości utrzymania się z tak małej powierzchni. W jaki sposób Pani się to udaje?

A.M.: Gdybym zaczynała swoją przygodę z rolnictwem 20 lat temu, może myślałabym o czymś większym, ale dostosowałam gospodarstwo do swoich możliwości. Do zeszłego roku pracowałam jeszcze w Koalicji Żywa Ziemia, ale w maju zrezygnowałam z tej pracy i chcę się poświęcić rozwojowi gospodarstwa. Do tej pory w 70% utrzymywałam się z tej niewielkiej produkcji, ten sezon będzie już wyglądał inaczej, ponieważ poświęcam się tylko temu i planuję nieco powiększyć obszar produkcji, ale dosłownie o kilkanaście arów, a także rozszerzyć ofertę przetworów.

Utrzymanie się z takiej powierzchni nie jest czymś niemożliwym – mam wielu znajomych, którzy utrzymują się z arów, nie hektarów. Jest to możliwe, tylko wymaga bardzo różnorodnej oferty kierowanej bezpośrednio do konsumentów. Oczywiście te produkty muszą być wysokiej jakości, wyprodukowane bez syntetycznych nawozów i środków ochrony roślin. My, zanim zaczęliśmy uprawę naszych warzyw, musieliśmy dużo popracować nad żyznością gleby, np. pH było tragicznie niskie.

Osobiście uważam, że rolnictwo ekologiczne, a także regeneratywne (ale tylko takie, gdzie nie używa się chemicznych środków ochrony roślin), to najlepszy sposób na radzenie sobie z efektami zmiany klimatu, ale także jedyna nadzieja dla nas, by nie pogłębiać problemów, które niestety niesie za sobą produkcja konwencjonalna i przemysłowa – degradacja gleby, zanieczyszczenie wód, niszczenie różnorodności biologicznej, nadmierna emisja gazów cieplarnianych. Bez tych zasobów nie damy rady produkować żywności.

Pani gospodarstwo nie cierpi z powodu zmian klimatu?

A.M.: Oczywiście cierpi, ale dzięki żyzności gleby rośliny mają większą szansę przetrwać – żyzna gleba to najlepszy sposób na retencjonowanie wody. W rolnictwie konwencjonalnym też już coraz więcej się o tym mówi, ale ciągłe użytkowanie dużych ilości pestycydów niweczy ten wysiłek.

Ja wprowadzam do gleby dużo materii organicznej – mam to szczęście, że moje gospodarstwo znajduje się w pobliżu gospodarstwa założycieli EUL, Ewy i Petera Stratenwerth w Grzybowie, którzy mają produkcję zwierzęcą. Sama na razie nie mam zwierząt, ale dążę do tego, żeby mieć drób w większej liczbie, bo w gospodarstwie ekologicznym obornik i kompost są niezbędne. Wspomagam się też ekologicznymi naturalnymi nawozami granulowanymi, używam mączki bazaltowej i nawozów wapniowych. Gdy kupiliśmy gospodarstwo, zbadaliśmy glebę – pH wynosiło 4,3; nie wiedziałam, czy w ogóle uda się tam uprawiać warzywa. Na początek obsiałam glebę mieszanką traw i koniczyny, żeby była zakryta i nie ulegała erozji. Dziś pH wynosi 5,1, ale staram się cały czas je podnosić, delikatnie, żeby nie niszczyć mikrobiomu glebowego. W metodzie konwencjonalnej pH podnosi się szybko, nie zastanawiając się, co będzie z glebą za kilka lat. W rolnictwie ekologicznym dba się o przyszłość gleby, traktując ją jak żywy organizm. My także nie używamy ciężkich maszyn, prace wykonujemy głównie ręcznie (co jest realne przy tak małym areale) – stosujemy tzw. metodę no dig, czyli bez przekopywania, tylko dzięki wzruszaniu i napowietrzaniu gleby w minimalnym stopniu ingerujemy w jej strukturę. Staramy się także dużą część naszych upraw ściółkować naturalnymi materiałami. Dzięki temu podnosimy żyzność gleby, dbając o jej mieszkańców. Zawsze cieszę się, gdy na powierzchni grządki pojawiają się grzyby, bo to znaczy, że rozwija się w glebie mikoryza, która w ogromnym stopniu wspiera moje wysiłki uprawowe. W 2019 r. Instytut Naukowy Agroscope z Zurychu opublikował wyniki badań porównujących wpływ praktyk rolniczych na grzyby mikoryzowe współżyjące z korzeniami roślin uprawnych. Okazało się, że na polach uprawianych w sposób ekologiczny ilość grzybów mikoryzowych była znacznie większa, ale także ich sieci były o wiele bardziej skomplikowane – opisano co najmniej 27 gatunków najmocniej połączonych w tych sieciach. Na polach konwencjonalnych nie było ani jednego takiego gatunku. Jest to wynik praktyk uprawowych, a także zastosowania sztucznych nawozów i środków grzybobójczych.

Zachowujemy też bardzo dużą bioróżnorodność – naszym uprawom bardzo daleko do monokultur, nie tylko dlatego, że uprawiamy wiele gatunków warzyw, ale także dlatego, że wśród nich rośnie mnóstwo kwiatów i dzikich ziół. Żyje u nas mnóstwo zwierząt – dżdżownice, drapieżne pająki, ropuchy, ptaki, One wszystkie są naszymi sprzymierzeńcami.

Myślę, że taka wiedza i uświadomienie sobie wszystkich ekosystemowych zależności, w tym przede wszystkim zmiana stosunku do gleby – uznania jej za żywy organizm, co ma miejsce w rolnictwie ekologicznym, dobrze rozumianym rolnictwie regeneratywnym, w permakluturze, daje nam narzędzia do radzenia sobie w trudnych warunkach obecnej zmiany klimatu. 

Powiedziała Pani, że utrzymuje się ze sprzedaży bezpośredniej. W jaki sposób się ona odbywa?

A.M.: Mam grupę konsumencką zorganizowaną w ramach RWS – Rolnictwa Wspieranego przez Społeczność. To też jest model, który nie jest powszechnie znany w Polsce, choć są gospodarstwa, które w ten sposób funkcjonują. RWS powstaje najczęściej w taki sposób, że rolnik np. poprzez media społecznościowe albo znajomych, kieruje swoją ofertę do grupy zainteresowanych współpracą osób. Przed rozpoczęciem sezonu rolnik podpisuje z każdym rodzaj porozumienia, w którym zobowiązuje się do dostarczania w określonym czasie cotygodniowych paczek warzywnych. W moim przypadku w zeszłym sezonie było to 27 paczek od drugiej połowy maja do listopada. Zasadą RWS-u jest, że konsumenci płacą za wszystko z góry, przed sezonem, niejako kontraktując w ten sposób produkcję rolnika. Rolnik umawia się z konsumentami, że co tydzień, dostarcza im w określonym dniu i miejscu paczki warzywne. Skład paczki ustala rolnik na podstawie tego, co jest w danym momencie sezonu dostępne w polu i każdy członek RWS-u dostaje taką samą paczkę.

Ten model oczywiście nie jest dla każdego konsumenta i nie jest dla każdego rolnika. Opiera się on na dużym zaufaniu, współdzieleniu ryzyka – zgody, że nie zawsze wszystko się uda pomimo wielu starań i bliskich relacjach. Wiąże się też z dużymi wyzwaniami tak dla konsumenta, który w zasadzie nie ma możliwości wyboru warzyw, które trafiają do paczki, jak i dla rolnika, który powinien zapewnić jak największy wachlarz warzyw czy innych produktów i zróżnicowaną zawartość paczki.

Zaletą tego modelu jest dla rolnika oczywiście pewność zbytu po godziwych cenach, a dla konsumenta – pewność, że otrzyma żywność wysokiej jakości. Umowy nie są też spisywane na wiele lat, ale co roku są odnawiane. Muszę powiedzieć, że mimo pozornie dużych wyzwań w większości znanych mi RWS-ów, konsumenci co roku wracają do swoich rolników.

Drugim źródłem naszego dochodu jest współpraca z kooperatywami spożywczymi. To są grupy konsumentów, które się same organizują i w swoich okolicach szukają producentów żywności i kupują bezpośrednio od tych rolników. W zależności od wielkości kooperatywy dostawcami może być nawet kilkunastu rolników – ktoś dostarcza sery, ktoś warzywa, ktoś chleby. Ja współpracuję m.in. z kooperatywą „Dobrze” w Warszawie, która ma ponad 500 członków i od ponad roku jest już spółdzielnią – jako jedyna kooperatywa w Polsce ma sklepy zewnętrzne, w których może kupować każdy. Choć współpraca z „Dobrze” nie jest taka sama, jak ze zwykłym sklepem. Spółdzielnię tworzą osoby, które są świadome ile trudu trzeba włożyć w wytworzenie jedzenia, dlatego także starają się płacić rolnikom godziwe ceny. Współpracujemy z nimi już od siedmiu lat i bardzo sobie chwalimy tę współpracę.

Gdzie rolnik, który chciałby działać tak, jak Pani, może uzyskać wsparcie, wiedzę, kontakty?

A.M.: Na pewno w Ekologicznym Uniwersytecie Ludowym w Grzybowie. Oni promują ten typ działania, w lutym rozpocznie się drugi kurs na doradcę RWS. Co roku w marcu, już od 20 lat, organizują Dobre Żniwa, 2-dniowe seminarium dla rolników ekologicznych, podczas którego można poznać wiele osób praktykujących różne modele sprzedaży bezpośredniej. W tym roku Dobre Żniwa mają odbyć się 8 i 9 marca. Warto odwiedzić stronę grzybowskiej inicjatywy: http://grzybow.pl/.

Jest też strona wspierajrolnictwo.pl, która jest w całości poświęcona Rolnictwu Wspieranemu przez Społeczność – tam są przykłady dokumentów, umów, informacje o działających RWS-ach. Grupa na Facebooku RWS: https://www.facebook.com/groups/rwspolska, do której warto dołączyć. Poszukując pomocy można się skontaktować z Fundacją EkoRozwoju (http://fer.org.pl/), Fundacją AgriNatura (https://agrinatura.pl/).

 W przypadku RWS-u to raczej rolnik szuka swoich klientów, najlepiej robić to przez media społecznościowe, samemu organizując spotkania na żywo w jakimś zaprzyjaźnionym miejscu, można szukać także podczas różnych targów, spotkań. Warto też poszukać w Internecie działających kooperatyw, porozmawiać ze znajomymi z miasta, czy nie zechcieliby działać w taki sposób. Może to nie jest taka prosta sprawa, ale warto. Polecam.

Rozmawiał

Radosław Minkowski

Czytaj więcej

Tradycje rodzinne i pasja do wina

Czy w Polsce możemy poczuć się jak w Toskanii? Dzięki polskim hodowcom winorośli i producentom wina jest to możliwe w kilku rejonach.