baner_formula_2024

PolitykaRolna.eu

Dwa punkty widzenia

DSC_0086
Facebook
Twitter
LinkedIn
WhatsApp
VK
Email

Biologiczna ochrona sadów, redukcja pozostałości, produkcja ekologiczna – jak radzą sobie sadownicy, którzy już kilka lat temu zmienili system uprawy? Jak patrzą na przyszłość i wymagania, jakie stawia przed nimi Zielony Ład?

Cezary Rokicki, Biała Rawska

Dlaczego zdecydowałem się na produkcję jabłek z ograniczoną liczbą pozostałości? Przede wszystkim wydawało mi się, że konsument będzie szukał takich owoców. System produkcji „bez pozostałości” wpasowuje się bowiem pomiędzy „ekologię” a uprawę konwencjonalną. Nie jest tajemnicą, że wszyscy szukamy sposobu na poprawę opłacalności produkcji. Dla jednych alternatywą jest „ekologia”, jednak ja nie rozważałem takiego wyjścia. Przed laty podjęliśmy z tatą decyzję, że idziemy w kierunku maksymalizacji plonu przy zachowaniu najwyższej jakości. Podejmując wszelkie inwestycje w gospodarstwie, mieliśmy to na uwadze i nie zamierzamy z tej drogi zawrócić. Z tym, że widzimy, jak zmienia się wokół nas rynek i staramy się do tych zmian dopasowywać, oczywiście racjonalnie.

Racjonalność to słowo, które towarzyszy nam w podejmowaniu decyzji od lat. Nie podążamy za modami, nie działamy „na pokaz”, rozwijamy gospodarstwo stopniowo i w miarę potrzeb. Mówiąc o produkcji bez pozostałości, musimy wrócić do roku 2017, kiedy mówiło się o tym wyjątkowo dużo. Przemyśleliśmy sprawę i uznaliśmy, że warto podążać tą drogą, bo wymagania konsumentów i rynek będą szły właśnie w tę stronę. Nie było to łatwe, produkcja jabłek z ograniczoną liczbą pozostałości wymagała poszerzenia wiedzy i więcej pracy niż zazwyczaj. Czy przyniosła finansową poprawę? Nie. Nie będę tego ukrywał, że pod względem finansowym różnic znaczących nie ma. Owszem, odbiorcy szukają takich jabłek, ale nie są skorzy płacić za nie wyższych stawek. Potrzeba jednak czasu, aby móc  ocenić,   czy zmiana profilu produkcji okaże się dobrym rozwiązaniem, tym bardziej patrząc na to, jak zmienia się podejście do produkcji w myśl Wspólnej Polityki Rolnej i Zielonego Ładu.

Sadowników bardzo niepokoją wymagania, o których mowa. Według mnie wynika to po prostu z obawy przed nowym. Owszem, na pierwszy rzut oka mogą się one wydawać trudne, jednak w praktyce można je realizować z powodzeniem. W naszym gospodarstwie wdrażamy je od kilku lat i chociaż, tak jak wspomniałem, potrzeba doświadczenia i wprawy, jest to możliwe. Chcąc produkować jabłka bez pozostałości, musieliśmy włączyć do ochrony przed chorobami i szkodnikami preparaty biologiczne. Obecnie chociaż dużą część ochrony opieram na takich rozwiązaniach, nadal przy optymalnym przebiegu warunków atmosferycznych uzyskuję 80–
100 ton jabłek z hektara, jedynie z minimalnym odsetkiem owoców przemysłowych. Ale nie będę ukrywał, że wdrożenie tych metod zajęło nam lata, a skuteczność takiej ochrony wymaga doskonałej znajomości sadu i precyzji. Pozytywnym zjawiskiem jest populacja organizmów pożytecznych w moim sadzie, dzięki niej rzeczywiście w drugiej części sezonu ochrona przed szkodnikami jest znacznie łatwiejsza. Obecnie testujemy biologiczne rozwiązania w ochronie jabłek przed chorobami przechowalniczymi już w komorach. Czas pokaże, jakie będą tego efekty. Jednak nie dziwię się wszechobecnym obawom, bo mniejsza liczba substancji aktywnych na rynku, a przez to mniejsza liczba preparatów to jednak wyższe koszty ochrony. Można je w pewien sposób ograniczać.

Jednym z założeń rolnictwa zrównoważonego jest oszczędzanie wody i temu zagadnieniu poświęciłem dużo czasu. Niestety, wielu z nas nawadnia sady na oko, a to wiąże się z ryzykiem przelania, przesuszenia i… dużych wydatków w perspektywie czasu. Do nawadniania potrzebujemy przecież energii elektrycznej, która drożeje w zastraszającym tempie. Mając wiedzę na temat rzeczywistych potrzeb sadu, możemy tak dawkować wodę, ile w rzeczywistości jej potrzeba w danym momencie. Na przykład, w naszym gospodarstwie nigdy nie włączamy jednego cyklu nawadniania na dłużej niż 4 godziny. Ten czas to maksimum, aby nie przepłukać składników pokarmowych. Włączanie wody na całą noc, a myślę, że wielu z nas tak robi, mija się z celem.

Dużo mówi się też o tym, aby minimalizować liczbę przejazdów w sadzie, np. przez łączenie zabiegów. Tutaj jednak zalecam ostrożność, bo bardzo łatwo o pomyłkę. Z perspektywy czasu mogę też ocenić, że jedną z najlepszych decyzji była instalacja paneli fotowoltaicznych. Początkowo niektórzy powątpiewali, czy ta inwestycja  się zwróci, jednak z mojej perspektywy to był strzał w dziesiątkę i nawet przy obecnych cenach energii wszystkie jabłka będę mógł przechować u siebie.

Co na podsumowanie? Zmiany przyjdą, czy tego chcemy, czy nie. Pytanie, czy zdążymy się zawczasu do nich przygotować?

Arkadiusz i Aleksander Kartus, Biała Rawska

Skąd pomysł na produkcję jabłek ekologicznych? W naszym przypadku przemawiały za tym dwa argumenty. Po pierwsze zauważyliśmy, że za granicą konsumenci zaczynają poszukiwać owoców pochodzących z upraw ekologicznych. Upatrywaliśmy więc w tym szansę na zwiększenie opłacalności produkcji. Z drugiej strony stały za tym pobudki wynikające z potrzeby serca – interesowaliśmy się zdrowym trybem życia i chcieliśmy dostarczać na rynek ekologiczne owoce. Za nami już kilkanaście lat doświadczeń, ponieważ przygodę z „ekologią” rozpoczęliśmy już w 2007 roku. Jakie wnioski nam się nasuwają z perspektywy lat? Rynek owoców ekologicznych rozwija się w naszym kraju stosunkowo wolno. Chociaż nie brakuje wyzwań, staramy się o niego walczyć. Dlatego też powstało Stowarzyszenie Polski Eko Owoc, które ma reprezentować producentów owoców ekologicznych. Szukamy nowych możliwości dotarcia do konsumenta, budujemy zaufanie. Tutaj nie ma mowy o pomyłkach. Nawiązując relację z klientem, nie możemy go zawieźć. Chociaż to stwierdzenie może wydawać się truizmem, to właśnie jest ono sednem sprzedaży bezpośredniej, którą realizujemy za pośrednictwem różnych kanałów.

Stowarzyszenie ma także służyć wymianie informacji i doświadczeń między producentami. Działamy, bo wierzymy, że rynek żywności ekologicznej będzie się rozwijał, tym bardziej biorąc pod uwagę zmiany, jakie mają zachodzić na szczeblu unijnym – założenia Wspólnej Polityki Rolnej mówią o zachęcaniu producentów do produkcji ekologicznej i znaczącym zwiększeniu powierzchni takich upraw w UE. Ma pojawić się również zachęta finansowa. To dobra droga, jednak niesie ze sobą pewne zagrożenia, których musimy uniknąć. W przypadku „ekologii” nie powinno bowiem chodzić o samo powiększanie takiej uprawy. Zwiększenie produkcji powinien wymusić rynek i wówczas ten proces byłby stabilny. W pierwszej kolejności powinniśmy zawalczyć o edukację konsumenta i szerszą promocję owoców i warzyw pochodzących z produkcji ekologicznej. Potrzebny jest nam rozwój kanałów sprzedaży i możliwości dotarcia do potencjalnych klientów. Skupmy się na zwiększeniu obszaru produkcji, ale tylko w parze z odpowiednimi działaniami skierowanymi do konsumentów. Najpierw zbudujmy stabilną podstawę, sprawmy, aby konsument wiedział, dlaczego warto wybierać ekologiczne owoce i warzywa. A istnieje jeszcze wiele mitów do obalenia.

Nigdy nie ukrywam, że „ekologię” trzeba mieć w sercu, bo nie raz, szczególnie na początku naszej drogi, będziemy mieć chwile zwątpienia. Mówię tu o kwestiach związanych z uprawą, a także rynkiem i możliwościami opłacalnej sprzedaży. Niech nie zwiodą nas dopłaty – do produkcji ekologicznej potrzebna jest cierpliwość, wiele lat nauki i zbierania doświadczeń. Sukces jest jednak możliwy, a środki do produkcji, które obecnie są dostępne, mogą go zagwarantować. Tutaj jednak potrzebne jest wsparcie bardziej doświadczonych producentów, dlatego właśnie w Stowarzyszeniu stawiamy na wymianę wiedzy.

Oczekujemy pomocy, ale chcielibyśmy, aby pojawiła się ona również w sferze edukacji konsumenta. Wiele nadziei pokładamy także w sprzedaży bezpośredniej i rozwoju lokalnych rynków i targowisk. Ten model handlu rośnie w siłę na Zachodzie i dla małych, i średnich gospodarstw jest najlepszym rozwiązaniem, jeśli chodzi o zbyt jabłek.

Justyna Dobrosz

sad24.pl

Czytaj więcej

Tradycje rodzinne i pasja do wina

Czy w Polsce możemy poczuć się jak w Toskanii? Dzięki polskim hodowcom winorośli i producentom wina jest to możliwe w kilku rejonach.